Archiwum 19 lutego 2005


lut 19 2005 Zlitujcie się nad biednym skacowanym diablikiem......
Komentarze: 1

Dzisiejszy dzień zaczął się koszmarnie.Nie dość, że mam kaca, bo wczoraj nieco za dużo smutków zatopiłem w procentach, to ta wredna Kąska włączyła na cały regulator Bryana Adamsa i sama zaczęła się wydzierać, udadając, że śpiewa.Nic ją nie obchodziło, że maly rudy, poszkodowany przez los diablik umiera jej pod stołem.Byla sobota, normalny dzień przeznaczony na porządki i siksa właśnie się za nie zabierała, razem z Ezahielem, który skakał koło niej niczym psiak, wyciarając przy okazji kurz z mebli. Co za ofiarność z jego strony. Tak dać się wykorzystywać. Mnie by na to duma nie pozwoliła. Bylo mi niedobrze i do tego pękał łeb. Ruchem jednostajnym posuwistym zacząłem się czołgac ku drzwiom, by jak najszybciej nawiać z tego okropnego miejsca. Już miałem czmychnąć, gdy w progu stanęła moja srebrnowłosa zmora i potwora - Xander. Obrzucił mnie spojrzeniem nie wróżącym nic dobrego.

- Co my tutaj mamy... Kolejny pracownik palący się do roboty.

- Ale...ale ja... - byłem na skraju paniki.

- Obijamy się co? Juz ja cię rozruszam! - Kaśka juz sięgała po znaną mi dobrze amunicję w postaci encyklopedii. Udało mi sie zrobić dwa zgrabne uniki. Tomiska uderzyły w ścianę.

- Ja sie tym zajmę. - Xander uśmiechnał się uprzejmie, chwycił mnie za nogę w wywlókł aż na dwór. Tam wręczył mi wielką łopatę. Zamrugałem niepewnie. - Odśnieżaj, płomyczku.

Ze zgrozą spojrzałem na cały podjazd plus szeroki chodnik za płotem.

- Are you joking? - wyszeptałem.

Zlowrogi uśmieszek na twarzy anioła mówł mi wyraźnie, że nie. Co więcej wyciagnal zza pleców ogromny bat.

- Radziłbym ci się ruszyć!

XDDDDDDDDDDDDDDDD. Lucifel-sama, daj mi siły. I dziwicie się, że przy tej gromadce popadam w alkoholizm?

Gdy jakieś póltorej godziny później skończyłem, pozwolono mi łaskawie usiąść do kompa i się odprężyć. Przynajmniej lepiej się troche czułem.

- Na kaca najlepsza praca. - uśmiechnął się promiennie Ezahiel przynosząc mi herbatki. Chociaż ten jeden mnie tu nie linczuje. No cóż, mogę w spokoju zrobić notkę na blogu.

Hmmm... to może ja się zajme dalszym streszczaniem tragicznej historii mojego pobytu w tym przeklętym miejscu. Moze cofnę sie jeszcze, by opisac czasy kiedy jeszcze tu nie bylo Xandra (jego pojawienie sie mocno utrudniło mi zycie, choć nie sądzilem, ze to mozliwe -_-"). Były czasy (dawno, ale byly) kiedy bylem optymistycznie nastawiony do sprawy. Co to dla mnie, owinac sobie wokól palca głupia śmiertelniczkę, wystrychnać na dudka jaj stroża (Ezahiela naprawdę nie trudno), żyć sobie po królewsku w pobliżu mojego najdroższego władcy Piekła Lucifel-samy. Jego współlokatorka ri nie wyglądała na duże zagrożenie. Z tego co pamietam zawsze miała filiżankę herbatki dla mnie. Taak, to były slodkie początki mojego pobytu na Ziemi. Potem Kaśka uznała, ze muszę zapracować na swoje utrzymanie. Tak więc wykorzystuje mnie do roznych nieludzkich prac takich jak pisanie rozprawek na polaka itp. Co prawda kilka razy wydarła sie na mnie, bo po tych wypracowaniach uważaja ją teraz w budzie za antychrysta, ale zazwyczaj jest zadowolona.Obrywam encyklopediami, patelniami i roznymi innymi przedmiotami kilka razy dzienni, więc mozna sie przyzwyczaić .Aktualnie w tej cieżkiej pracy jaką jest wyżywanie się na mnie, wyręcza Kaśke Xander, ale ostatnio nawet zrobił się dla mnie uprzejmy. Spowodowane jest to pewnymi wydarzeniami, które opisze w innej notce. Hmmm... Lucifel-sama zdaje się tolerowac moją obecność, mimo ze wyraźnie woli towarzystwo Ezahiela. Jestem zazdrosny, przyznaję. Choć teraz mam raczej malo czasu by o tym myśleć, przez Xandra ( ten drań ciągle mi wyskakuje w myślach nawet, gdy chce skoncentrować sie na przeszlosci). W każdym razie L-samę rozbraja naiwnośc i niewinność Ezi-chana (kogo ona NIE rozbraja?). Postanowiłem "zepsuć" nieco tą słodką istotkę. Zacząłem go usmiadamiać w kwestiach nieco zakazanych dla aniołów rzeczy oraz delikatnie go uwodzić. Mały oczywiscie zacząl się chwalić tym przed L-samą i dostałem ostre cięgi za demoralizowanie Ezahiela. No i w końcu doszło do najbardziej przeze mnie niepożądanego skutku - Ezi-chan zakochał się w szefie. -_-".

Bez wzajemności oczywiscie. L-sama nikogo nie kocha. Zreszta tak jak ja. To chyba cecha diabelska. W każdym razie nie jestem na spalonej pozycji jeszcze. Ezi łasi się do L-samy. Ja robie zwykle scenę zazdrości i mi też dostaje sie nieco pieszczot.hmmm... Nie zostałem jednym z Siedmiu Szatanów tylko dlatego, że mam śliczne oczy i zgrabny tyłek. Mam jeszcze w głowie co trzeba. w każdym razie Ezahiel był tak zdemoralizowany, ze zapukała do nas pewnego dnia policja niebiańska i zabrali malego na leczenie. Dali w zastępstwie Xandra. grrrr... to byl cios ponizej pasa... Ale o przybyciu tego potworka opowiek innym razem. Idę sie przespać... Zieeew....

achaiah : :