heh..heh...heh...
Komentarze: 3
Heh... co tu dużo mówić... Ja chyba stworzyłem tego blga by móc sobie pojeczeć i powzdychać (dla odmiany z powodu trudu zycia, a nie rozkoszy). Hmmm.... Nie wiem co mnie podkusiło, by zamieszkac z zeschizowana nastolatką i jej naiwnym aniołem strózem pod jednym dachem. Mogłem sobie spokojnie siedziec w cieplutkim, przyjemnie fałszywym i pełnym zdrady Piekle. Ale nie. Jak zawsze musiałem cos wymyślić. No tak, moi szpiedzy donieśli mi, że Luciefel-sama osiedłił sie na Ziemi u śmiertelniczki Kou Andri. Miał nas wszystkich dosyć i sie wyniósł. Ha! Nie miałem zamiaru dac mu uciec. Wyczaiłem, że Kaśka przyjaźni się z ri... no i wdepłem - -".Po początkowym szoku tym, ze ta nędzna istota szasta mną jak szmatą przyzwyczaiłem się do tego faktu...(heh...czego sie nie robi, by być blisko L-samy) Zagnieździłem sie w Rumi. Bylo mi nawet dobrze. Mogłem do woli demoralizowac Ezahiela, łasić sie do szefuńcia i jednocześnie robic coś pożytecznego (czyli zwodzić niewinną(?) duszyczkę Kasi na złe drogi). Traktowalem Rumie jak drugi dom. Do czasu. Do czasu, gdy pojawił sie Xander. Osoba, która... ktora...ktora chyba po raz pierwszy sprawiła, że poczułem sie naprawdę, naprawdę niczym. I po raz pierwszy zaznałem dziwnego uczucia, które przez wieki było mi obce. Czułem sie zagrozony. Miałem przeciwnika godnego siebie. Poznałem smak prawdziwej nienawiści. Ale to dopiero poczatek tej historii... Potem obkręciła sie o 180 stopni. Ale o tym nastepnym razem.
Dodaj komentarz